Kiedy tylko czas pozwala i pogoda sprzyja, patroluję ulice naszego miasta. Czyli choć w części próbuję łączyć „przyjemne” z pożytecznym. O jeździe rekreacyjnej „dla zdrowotności” już dawno zapomniałem, chyba że co jakiś czas uda mi się wymknąć w bezkres okolicznych lasów. Żona żartuje, że powinienem mieć gwiazdę szeryfa, bo nie da się ze mną nawet spokojnie po mieście pospacerować, muszę zawsze na coś natrafić i nie potrafię być obojętny. Sam sobie zadaję pytanie, kiedy w końcu dostane w przysłowiowy „dziób” reagując na wszelkie objawy patologii. A problemy w mieście napotykam niemal na każdym kroku. A to złamane drzewko czy przekrzywiony przez jakiegoś Herosa znak drogowy, albo awanturujący się obywatele, albo zabłąkany TIR niszczący to, co niedawno zbudowaliśmy (zdjęcie 6). Największym jednak problemem są ludzie wyjęci spod prawa, którym nie jest już straszna żadna kara. Ten problem dotyka zarówno wielkie miasta, jak i małe miasteczka. Osoby załatwiające bez żenady swoje potrzeby fizjologiczne w miejskim parku w ścisłym centrum miasta(zdjęcie 2), śpiący na ławkach, brudni i sikający pod siebie bez przerywania snu (zdjęcie 3), pijący alkohol w miejscach publicznych bez opamiętania (zdjęcie 4), zaczepiający przechodniów (zdjęcie 5) itd. Straż Miejska, bez której nie wyobrażam sobie funkcjonowania miasta, próbuje sobie z nimi jakoś radzić, choć możliwości są często bardzo ograniczone. Trzeba uważać, żeby przypadkiem nie naruszyć swobód obywatelskich wolnych ludzi, którzy choć czasami zachowują się gorzej od zwierząt (niech zwierzęta mi wybaczą porównanie) są pod ochroną. Odwiezienie do Izby Wytrzeźwień kosztuje miasto tyle co nocleg w czterogwiazdkowym hotelu. Koszty ponoszą mieszkańcy, bo ściągnięcie opłaty od delikwenta graniczy z cudem. Strażnicy wszczynają też postępowania karne o picie alkoholu w miejscach publicznych czy też za nieobyczajne zachowanie, ale sądy zazwyczaj orzekają prace społeczne, których najczęściej wyjęci spod prawa nie wykonują, za co idą w nagrodę odpocząć do aresztu, gdzie nakarmią, wykąpią i ułożą do snu w czystej pościeli. Taki kilkutygodniowy urlopik i zmiana otoczenia dla takiego delikwenta, to tak jak dla zwykłych zjadaczy chleba wakacje na Majorce. Może wzbudzę tym wpisem kontrowersje, ale nie wiem czy nie warto było by pomyśleć o jakichś ośrodkach odosobnienia, gdzie pomocą była by praca, dzięki której można byłoby zarobić na jedzenie. Dzisiaj pensjonariusze Ośrodków Społecznych dostają pomoc wg zasady czy się stoi czy się leży…. Są ludzie, którzy żyją w innej rzeczywistości, choć w naszym społeczeństwie. Państwo nie może sobie poradzić z tzw. bestiami. Nie tak dawno do Nowej Soli wrócił po 25 latach więzienia obywatel Kurczyna, pierwszy z tej grupy, niebezpieczny przestępca. Blady strach padł na mieszkańców naszego miasta. 25 lat utrzymywało go Państwo. Na wolności w noclegowni znalazł ciepły kąt i darmową strawę. Po kilku alkoholowych wyczynach człowiek ten połamał sobie nogi (podobno sam) i miasto na koszt mieszkańców musiało zapewnić mu pobyt w Domu pomocy Społecznej. Koszt? Miesięcznie około 3 tysiące złotych z kieszeni podatnika. Los chciał, że trwało to w tym przypadku niezbyt długo i to już Pan Bóg objął opieką tego nieszczęśnika. W wypadku innych „potrzebujących pomocy niezaradnych życiowo obywateli”, społeczeństwo musi się z nimi podzielić, choć nie wszyscy na taki podział się zgadzają i nie wszyscy na takie przymusowe dobrodziejstwo zasługują. Trudny temat, ale trzeba się z nim w końcu zmierzyć.