Prezydencie. Jak zatrzymać inwestora?

– Wydajnością pracy. Ale nie chodzi o to, że Polak wolniej, lub szybciej ma wkręcać śrubkę – odpowiada Wadim Tyszkiewicz, prezydent Nowej Soli i zdradza receptę na zdynamizowanie rozwoju gospodarczego województwa. Rozmawia Łukasz Rut

Gospodarka głupcze. Jak mantrę powtarza Pan te słowa. Dlaczego?

Tą metaforę prezydenta Stanów Zjednoczonych przed wyborami wykorzystują wszystkie partie. A tu nie chodzi o słowa, a o czyny. Nie o to, by siebie, bądź kogoś innego nazywać głupcem. Chodzi o świadomość znaczenia rozwoju gospodarczego. Wystarczy spojrzeć na słabo i silnie gospodarczo rozwinięte kraje. Zobaczyć jaki jest tam poziom życia, jakie są drogi, jakie są szkoły, jak są rozwiązywane problemy, jak się ludziom tam żyje. I teraz łatwo sobie odpowiedzieć na pytanie, jaką rolę odgrywa gospodarka.

Jaką?

Gospodarka jest najważniejsza. Wpływa na wszystkie inne dziedziny życia. Zasada jest prosta. Rozwinięta gospodarka daje ludziom możliwość dobrej pracy. Pracownicy zarabiają dobre pieniądze. Później je wydają, dając pracę kolejnym ludziom np. w sferze usług. Płacone podatki finansują inwestycje publiczne, miasta budują baseny, stadiony, amfiteatry itd. Gminy mają pieniądze na edukację, na kulturę czy sport, jednym słowem na konsumpcję. I nie musimy szukać przykładów za granicą, w Wielkiej Brytanii czy Niemczech. Niech jakieś miasto porówna się choćby do Polkowic, gdzie są kopalnie KGHM, gdzie są fabryki takie jak VW czy CCC i wielu innych pracodawców. Tam funkcjonuje zdrowy rynek pracownika. A władze miasta zastanawiają się na co wydawać pieniądze, bo zaczyna brakować im pomysłów.

A co ze sportem, kulturą? Nie wolno o tym zapominać.

Tak. Silnie rozwinięta gospodarka stymuluje rozwój pozostałych obszarów życia. Nie ma co się czarować, można mieć najzdolniejszą młodzież, najlepsze pomysły, ale bez pieniędzy z podatków czy mecenatu, wielu pomysłów nie da się zrealizować. Dobrze wyposażony dom kultury sprzyja rozwojowi talentów. Jeśli kultura będzie się rozwijała bez pieniędzy gdzieś w stodole, to owszem tam też coś da się zrobić, ale to dobre warunki służą rozwojowi.

Historia Polski tak się ułożyła, że przespaliśmy kilka dziesięcioleci. Jeśli nie chcemy rozwijać kultury w stodole to jak nadrobić te stracone lata?

(głęboki oddech) Trzeba wykorzystywać szanse. A Polska ich w pełni nie wykorzystuje. Byliśmy bardzo atrakcyjnym krajem do inwestowania dwukrotnie. Pierwszy raz, kiedy zniesiono granice po upadku Muru Berlińskiego.

Szansa została wykorzystana?

Przez niektóre miasta tak. Ale nie w województwie lubuskim. Te koncerny, które ulokowały się w pierwszych strefach przemysłowych na początku lat dziewięćdziesiątych wpłynęły na rozwój tych miast, i dziś te miasta wyglądają inaczej. Później również było im łatwiej wg prostej zasady: „sukces przyciąga sukces”.

A co z drugą falą inwestycyjną?

Druga fala, to wejście Polski do Unii Europejskiej. Po roku 2004 czuć było duże zainteresowanie inwestorów naszym krajem. My w Nowej Soli w dużym stopniu wykorzystaliśmy tę szansę. Powstało wiele nowych fabryk. Czy w maksymalnym? Nie wiem. Nie obyło się też bez porażek. Trudno mi nawet powiedzieć czego było więcej. Łezka w oku się nie raz zakręciła, kiedy zrobiliśmy wszystko co było w naszej mocy, a jednak inwestor poszedł np. na Węgry. Robiliśmy wszystko co tylko nam przyszło do głowy, żeby pozyskać i zatrzymać inwestora. To zainteresowanie trwało kilka lat. Kryzys roku 2008 spowodował, że koncerny wycofały się z inwestycji zarówno na świecie jak i w tej części Europy. Na szczęście znów zaczyna się ożywienie.

Hasło gospodarka głupcze ewaluuje. Dziś mówi się: innowacja głupcze. Poprzednie fale inwestorów przyciągały niskimi kosztami pracy. Te się zmieniają. Wkrótce inwestorzy mogą szukać niskich kosztów na wschodzie Europy albo np. w Indiach. Czy zatrzymać może ich innowacyjność?

Dokładnie tak. Jeśli ktoś mówi, że źle postępujemy kusząc inwestorów niskimi kosztami pracy, to twierdzę, że przy tym poziomie bezrobocia, nie możemy wybrzydzać, a rynek pracy sam zweryfikuje, który inwestor pozostanie, bo to pracownik docelowo będzie decydował, w której fabryce chce pracować i za ile? Później trzeba myśleć nie tylko jak pozyskać, ale jak utrzymać inwestora. Podam przykład. Kiedy Polska wchodziła do UE, to mówiło się że niemieckie fabryki zostaną zapakowane na TIRy i przyjadą do Polski. I co się stało? Nie przyjechały. Do Nowej Soli żadna fabryka nie została przeniesiona. Tu są nowe zakłady dużych koncernów.

Dlaczego Niemcy fabryk nie przenieśli, skoro koszty pracy są tam czterokrotnie wyższe niż w Polsce?

Bo oni sobie to skalkulowali. Wydajność pracy jest ważniejsza niż same koszty pracownicze. Nie należy też mylić kosztów pracy z płacami. Płaca jest jednym z elementów składowych kosztów pracy.

Dane pokazują, że pracujemy mniej wydajnie (z wyjątkiem Portugalii) niż obywatele wszystkich krajów starej UE. Polski pracownik jeszcze kilka lat temu w ciągu godziny wytwarzał PKB o wartości zaledwie 52 proc. średniej dla unijnej piętnastki.

Właśnie. Wydajność pracy w Polsce szybko rośnie, ale nadal jest dużo niższa niż w zachodniej Europie. Nie chodzi o to, że Polak jest mniej wydajny, bo wolniej, lub szybciej wkręca śrubkę. Na wydajność składa się wiele elementów: kultura i organizacja pracy, automatyzacja itd. Niemiecki przedsiębiorca godzi się płacić dużo więcej swoim pracownikom, ale ma wydajną fabrykę. Ma przygotowaną i dobrze wykształconą kadrę, która wytwarza więcej dóbr w tej samej jednostce czasu. To mu się opłaca. Więc nie pójdzie na jakąś łąkę w Polsce, zatrudniając ludzi, którzy do tego nie przystają kwalifikacjami. I to samo chcemy zrobić u nas. Trzeba pomóc naszym firmom zwiększyć poziom ich zaawansowania technologicznego, co również znacząco wpływa na wydajność i efektywność. W Gedii pracuje około tysiąca pracowników, co trzeci to wysoce wykwalifikowany specjalista. To są technolodzy, metrolodzy, inżynierowie utrzymania ruchu, automatycy, operatorzy obrabiarek numerycznych itd. Ich na TIRy się nie załaduje i nie przewiezie wraz ze sprzętem w dwa tygodnie. I kiedy za pięć, może dziesięć lat przyjdzie fala przenoszenia fabryk z Polski na Ukrainę, czy do Indii, to trzeba będzie składać te elementy eksponując nasze atuty, które zdecydują o pozostawieniu i rozwoju inwestycji. Sama hala nie zatrzyma inwestora. To mało znaczący procent całej inwestycji. To ludzie są tym spoiwem, które połączy fabrykę z miastem na dłużej. Ich wykształcenie, wydajność, umiejętności.

Czy temu ma służyć Interior?

Tak. W mikroskali, to jest to, o czym rozmawiamy. Nową Sól bardzo mocno dotknęła transformacja ustrojowa lat 90-tych, upadek wielkich zakładów pracy, niewykorzystana pierwsza fala inwestycyjna, gigantyczne bezrobocie sięgające blisko 50 proc. Pojawiła się druga szansa, wejście Polski do UE. Wykorzystaliśmy ją. Dziś mamy nowoczesne fabryki, z dużym potencjałem. Na początku część z inwestorów decyduje się na prostą produkcję, choćby i na montaż np. telewizorów. Inwestor sonduje, sprawdza, zaczyna od mało skomplikowanych zadań. Kiedy dochodzi do wniosku, że Polacy sprawdzili się, daje kolejne zadanie i podnosi stopień trudności, daje coś bardziej zaawansowanego technologicznie: patrzy, sprawdzili się i dalej inwestuje. I chodzi o to, aby te stopnie pięły się jak najwyżej.

W tym ma pomóc nowosolski park naukowo-technologiczny?

Żeby te kolejne szczeble zdobywać, trzeba wspomóc nowosolską gospodarkę i przedsiębiorców, którzy zdecydowali się tu zainwestować. Trzeba pomóc ludziom podnieść wiedzę, a inwestorom realizować coraz bardziej ambitne cele.

Czy park będzie służył również mniejszym podmiotom?

Jeśli ktoś ma pomysł na innowacyjność, nowe technologie, to zapraszam. Mówię otwarcie, że dla prostych działalności gospodarczych miejsca tam nie będzie.

Dziś Lubuskie jest innowacyjną białą plamą na mapie Polski. To ostatnie z województw, w którym nie ma ani jednego tego typu nowoczesnego miejsca, a są miasta w kraju gdzie jest ich kilka. Obecnie powstaje w regionie pięć tego typu inwestycji. Pierwszą działającą będzie nowosolska. Handicap na starcie jest. Czy udźwigniecie ciężar oczekiwań?

Spróbujemy. Nie chcę dyskredytować żadnego innego tego typu projektu, ale park nowosolski będzie zupełnie inny, niż te które znam. Inny nie tylko w województwie, ale może i w kraju. Moją ambicją jest to, aby do naszego parku przyjeżdżały wycieczki. Chcemy dawać przykład. To może buńczuczna wypowiedź, ale taki jest nasz cel. Nasza inicjatywa to nawet nie park, lecz „parczek” w stosunku choćby do PNT w Kisielinie. Na nasz projekt dostaniemy poprzez Urząd Marszałkowski z UE 8,5 mln zł. To około piętnastokrotnie mniej niż będzie w sumie kosztował park zielonogórski. Nasz park w momencie uruchomienia będzie przynajmniej w połowie wypełniony treścią. A często wygląda to tak, że najpierw buduje się skorupę, a potem myśli co z nią zrobić. Myślę tu o jednym z parków naukowo-technologicznych w kraju, w którym ulokowała się …. uwaga: firma windykacyjna. Co to za innowacja? Nasz park będzie inny.

Czyli konkretnie jaki?

Nie tworzymy go w oderwaniu od rzeczywistości gospodarczej. Powstaje przy ciągłych konsultacjach z przedsiębiorcami. Pytamy: czego chcecie, jak Wam pomóc? Robimy to razem z nowosolskim oddziałem Organizacji Pracodawców Ziemi Lubuskiej. Przedsiębiorcy też sami organizują się wokół tej idei. Właśnie powstaje klaster automatyki i logistyki przemysłu, który ma połączyć siły lokalnych firm.  To wspólna inicjatywa parku i OPZL. Podkreślam, że my park technologiczny już mamy. Teraz wystarczy dołożyć do tego człon „naukowy”.

Został Pan szefem zrzeszenia lubuskich wójtów, burmistrzów i prezydentów. Chce Pan dobrymi nowosolskimi doświadczeniami zarażać innych włodarzy?

Ależ oczywiście. W moich planach jest spotkanie z włodarzami gmin, które będzie dotyczyć rozwoju gospodarczego i innowacji w kontekście roli w tym względzie samorządu lokalnego. Jeśli ktoś będzie chciał tylko mnie słuchać, to opowiem o tym, jak to wygląda w Nowej Soli. Zaproszę oczywiście przedstawicieli OPZL, którzy przedstawią swoje wizje rozwoju instytucji wsparcia biznesu w poszczególnych miastach regionu. Ta współpraca się wszystkim opłaca.

Nowa Sól radzi sobie z PR chyba całkiem nieźle. Ale nie obawia się Pan, że z poziomu Warszawy, jesteśmy jako region, Polską C?

Osobiście często używam sformułowania Polska „C”. Jako zachodnie rubieże kraju jesteśmy często pomijani i zapominani. Z perspektywy stolicy widzą to tak: zachód kiedyś sobie radził, to i teraz sobie poradzi. A u nas już nie jest El Dorado. Bazary i handel przygraniczny dzisiaj nie decydują o rozwoju regionu. Zachód Polski ma sobie poradzić sam, bez pomocy, kiedy nie radzi sobie wschód Niemiec wsparty setkami miliardów euro? Kiedyś może i byliśmy zaliczani do Polski A. Dziś Polka A to Warszawa, Gdańsk, Wielkopolska itd. My dziś na pewno do tej elity się nie zaliczamy. Polska B, czyli wschodnia część kraju, ma gigantyczne pieniądze unijne i ich rozwój jest bardzo dynamiczny. Skoro nie jesteśmy na pewno Polką A, nie jesteśmy Polką B, to jesteśmy Polską C. Czego dowodzi chociażby droga S-3. Nie chcę być złym prorokiem, ale środkowoeuropejski korytarz transportowy będzie między Pragą, Berlinem, a Rostokiem. Polski rząd zabiega niedostatecznie, aby po stronie Polskiej był realizowany program, połączenia Pragi ze Szczecinem i Bałtykiem przez nasze województwo. Czasami się zastanawiam, czy urzędnikom w Warszawie województwo lubuskie jest potrzebne do czegokolwiek? Pieniądze na S-3 raz są, raz ich nie ma. Dzisiaj ponoć są od Gorzowa do autostrady A2. A co z południem? Droga S-3, jako oś rozwoju zachodniej części kraju ma sens, kiedy będzie to pełne połączenie Szczecin-Praga, czy inaczej Skandynawia-Bałkany. Koniec kropka. Każda wyrwa na tym odcinku jest porażką, bo wtedy S-3 robi się drogą tylko lokalną.

Marcinkiewiczowi udało się słynnym „Yes, Yes, Yes” przypieczętować stworzenie unijnego programu dla rozwoju Polski wschodniej. Czy myśli Pan, że obecne prace nad programem rozwoju polski zachodniej również zakończą się podobnym okrzykiem dla pięciu województw?

Przeraża mnie cyfra pięć. Nie powinno w tej grupie być Wielkopolski, która bezdyskusyjnie zalicza się do Polski A. Według mnie Poznań dołączył do tej inicjatywy po to, aby kontrolować to, co się tu dzieje i ugrać dla siebie jak najwięcej. Ponadto do tej pory, to są tylko słowa. Ja chcę wiedzieć ile będzie pieniędzy na rozwój Polski zachodniej, na co będą konkretnie skierowane? Obyśmy się nie znaleźli w „siodle” zapóźnionego rozwoju pomiędzy Berlinem i Poznaniem. Jesteśmy województwem tranzytowym. A to na wschodzie budują się piękne nowe drogi, których obciążenie jest nieporównywalnie mniejsze. Chciałbym zobaczyć więc ten program dla Polski C. Trzeba też stwarzać warunki, uzyskując pomoc Warszawy, dla przyciągnięcia inwestora strategicznego do regionu.

Chodzi o gospodarczy okręt flagowy?

Mówię o firmie rangi światowej, która zatrudniłaby trzy, cztery tysiące ludzi. W niemieckim regionie Saary odpowiadającym wielkościowo Lubuskiemu, niemiecki rząd ulokował fabrykę Forda, gdzie pracuje 7 tysięcy osób, a wokół fabryki jeszcze trzy razy tyle. Martwię się, że już takie okręty flagowe do Polski będą coraz rzadziej wpływać. Przykład sprzed paru dni. Od września pracowaliśmy nad dużą inwestycją amerykańskiego koncernu wysokich technologii, który w Nowej Soli chciał produkować turbosprężarki samochodowe. Inwestycja stoi pod dużym znakiem zapytania. Na drodze nam stanęła Słowacja. A w regionie mogliśmy stworzyć blisko 500 nowych miejsc pracy. Wydaliśmy już decyzję środowiskową, wyłaniani byli wykonawcy inwestycji. Ministerstwo zwlekało jednak z decyzją o przyznaniu dotacji do budowy fabryki. A amerykanie mówili: nas interesują nie tylko pieniądze, ale również czas podjęcia decyzji. I choć inni dawaliby nawet więcej, liczyła się szybka decyzja, a mielibyśmy już tą inwestycję. Decyzja w końcu zapadła w Ministerstwie Gospodarki na tak, ale przyszła o półtora miesiąca za późno. Trzeba być poważnym wobec poważnego inwestora. Jak się ustala datę, drugą, trzecią i nie dotrzymuje słowa, to o czym my możemy mówić? No cóż. Na przyszłość potrzebny jest nam wspólny front, samorządu i rządu, aby ściągnąć do lubuskiego gospodarczy okręt flagowy. Jest na to jeszcze szansa.

+ apla

Wadim Tyszkiewicz, lat 53, żonaty, troje dzieci. W młodości trenował boks i lekką atletykę, grał na perkusji. Ukończył obróbkę skrawaniem w nowosolskim Odlewniaku. Studia wyższe skończył na wydziale Mechaniki Precyzyjnej Politechniki Warszawskiej. Podczas studiów zajmował się myciem okien i sprzątaniem w gmachu Telewizji Polskiej. Statystował w filmach, m.in. „Człowiek z żelaza” Andrzeja Wajdy. Po obronie pracy dyplomowej pracował w zielonogórskim Lumelu. Pod koniec lat 80 otworzył biznes w branży informatycznej. Firma mieściła się wówczas w plecaku i dwóch walizkach. Z czasem powstała firma Vadim, z jednym z największych salonów komputerowych w Polsce. Jako przedsiębiorca, był zaangażowany w prace samorządu gospodarczego. Był wiceszefem Organizacji Pracodawców Ziemi Lubuskiej. W listopadzie 2002 roku został prezydentem Nowej Soli.