Rynek pracy w Polsce czeka prawdziwa „hetakomba”. Rozkręcone w ostatnich latach koło zamachowe polskiej gospodarki jeszcze się dynamicznie kręci, ale za niedługo zacznie zwalniać i hamować, w głównej mierze ze względu na brak rąk do pracy, rozdmuchanego socjalu i fatalnego podejścia rządzących do kurczącego się rynku pracy. Wielu Polaków nabrało przeświadczenia, że rozwój jest nam dany raz na zawsze, że nam się należy: socjal i zasiłki, 500+, fundusze unijne, reparacje wojenne….. Praca nie jest najważniejsza. Nawet ciąża stała się chorobą, kiedy pamiętam dawniejsze dyskusje, czy kobieta w 8 miesiącu ciąży powinna dźwigać palety w markecie (nie powinna!!!), czy raczej powinna wykonywać lżejszą pracę, np. przy biurku?  

Inwestycje jeszcze do nas płyną szeroką rzeką, jednak rosnące bardzo szybko koszty pracy i brak rąk do pracy ten napływ wyhamują. Jedynym ratunkiem jest rewolucja w urzędach pracy i w ośrodkach pomocy społecznej. Kult pracy u nas zaczyna być zastępowany kultem rozdawnictwa. Tylko dobrze rozdawać co się ma, gorzej jak się rozdaje na wyrost. A jeszcze gorsze jest przyzwyczajenie i przekonanie, że sią nam należy. Ludzie od lat pozostający bez pracy coraz częściej nie chcą pracować. Rezerwy już się wyczerpują. Ratują nas Ukraińscy. Jak długo? W urzędach pracy wystarczyłoby zlikwidować składkę ubezpieczeniową i wtedy zobaczylibyśmy prawdziwy obraz polskiego rynku pracy.  

Mam dobre relacje z urzędami pracy, których pracownicy coraz częściej są obrażani i poniżani przez „bezrobotnych” „nękanych” przez urzędników ofertami pracy. Największą plagą jest tzw. III-ci profil bezrobotnych, którym nawet nie wolno złożyć propozycji pracy. Wystarczy, że „klient” Urzędu Pracy wpisze w kwestionariusz, że nie ma możliwości dojazdu do pracy, i już musi być potraktowany jak „święta krowa”. Nie wolno go „obrażać” ofertami pracy. Można co najwyżej przeprowadzić rozmowę uświadamiającą i to najlepiej w obecności psychologa trzymającego bezrobotnego za rączkę. Rozdawnictwo i rozdmuchany socjal doprowadziły do tego, że sporej grupie naszego społeczeństwa w ogóle nie opłaca się pracować. Państwo nie ma pomysłu, co zrobić z grupą tzw. długotrwale bezrobotnych, którzy np. od 15-20 lat nie pracowali, nie pracują, pracować nie umieją i pracować nie chcą, szczególnie jak z „okienka” zawsze można coś tam „wyrwać”, co na skromne, ale spokojne życie wystarczy.  

Każdego dnia jadąc do pracy rano przejeżdżam obok ławeczki, na których siedzi czterech zmęczonych po nocce panów w wieku 30-40 lat. Żaden z nich nie pracuje i pracować nie zamierza. Na winko wypite w bramie jakoś środki się wygospodarowuje (emerytura mamy, 500+ na dzieci, renta po upadku po pianemu ze schodów, zasiłki w ośrodku…). Ci panowie na tej ławeczce się zestarzeją nie hańbiąc się pracą. Państwo będzie im musiało zapewnić opiekę medyczną, a kiedyś Dom Pomocy Społecznej (ok. 3500 zł płacone przez samorząd z podatków mieszkańców na kogoś, kto nigdy nie pracował). A przecież ci smutni, opuchnięci od alkoholu panowie, przy właściwym podejściu mogliby np. wbijać gwoździe na linii produkcyjnej, zapewniając sobie i swoim bliskim w miarę godne życie.  

Konia  z rzędem temu rządowi, który znajdzie sposób na aktywizację zawodową tych panów z ławeczki. Tylko dzisiaj rząd woli rozdawać i utrzymywać w przeświadczeniu społeczeństwo, że zawsze będzie tak dobrze, jak jest dzisiaj, a może będzie jeszcze lepiej.  

Tylko pamiętać należy, że dobrobyt bierze się z pracy.  

Wmawiając ludziom, że im się wszystko należy, bez zastanawiania się nad tym, skąd to dobro się bierze, doprowadzimy do katastrofy.  

Przestrzegam, że jeśli rząd, ten czy inny, nie zmieni podejścia do rynku pracy, nie odbuduje etosu pracy, to Polska zacznie cofać się w rozwoju. I to, co tak ciężką pracą wspólnie wypracowaliśmy, może być tylko wspomnieniem. Najlepsze już chyba mamy za sobą. Obym się mylił.