Rozpoczął się czwarty, ostatni rok pana prezydentury w tej kadencji. Zweryfikował pan swoje hasło: mniej polityki więcej rozsądku?
Cały czas uważam je za aktualne, a szczególnie dzisiaj, choć przez ostatnie lata nabrałem doświadczenia i zmieniłem nieco swoje poglądy w niektórych kwestiach. Nie zdawałem sobie wcześniej sprawy z tego, że tak dużo polityki jest w samorządzie. Nadal uważam, że samorząd powinien być jak najmniej polityczny. Politykę niech uprawiają w Warszawie. Im mniej tej polityki będzie w mieście, tym lepiej.
Ale obraca się pan wokół polityki i czasami musi podjąć decyzje polityczne. Czy jest pan więc politykiem?
Bronię się przed stawianiem mnie w gronie polityków. Jednak doświadczeni ludzie twierdzą, że tego samego dnia, w którym zasiadłem na fotelu prezydenta, stałem się w pewnym sensie automatycznie politykiem. I w tym rozumieniu może nim i jestem. Przecież, gdy się jest otoczonym politykami, to trzeba tę jakąś tam politykę uprawiać. Nie ma innego wyjścia. Ale najważniejsze jest to, żeby jednak interes miasta stawiać ponad wszystko i wszelkie decyzje powinny być podporządkowane właśnie temu celowi.
A nigdy pana nie kusiło, żeby do jakiejś partii wstąpić?
Kusiło mnie. Były też oferty od wielu partii. Jednak dalej nie należę do żadnej z nich i na razie nie zamierzam się zapisywać. Staram się szukać sprzymierzeńców we wszystkich partiach. Dla mnie najważniejszy jest interes Nowej Soli. Chcę być apolitycznym na tyle, na ile jest to możliwe w tych trudnych czasach politycznej zawieruchy.
Nie chciał pan powiedzieć kiedyś sobie basta, rezygnuję ?
Każdy człowiek ma czasem chwile zwątpienia. Robimy rzeczy naprawdę ważne dla Nowej Soli, może nawet przełomowe. Nie jest to łatwe, ale też nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Przyznaję, że ja również miałem czasami chwile załamania. Chwile słabości są rzeczą ludzką. Ale żeby coś osiągnąć, to trzeba mieć w sobie cechy wojownika, co pomaga w przełamywaniu trudności. Albo się wojuje i dąży do jakiegoś celu, albo się po prostu poddaje i przegrywa. Jestem typem wojownika, zodiakalnym skorpionem, tak łatwo się nie zniechęcam i nie poddaję. Nie jest łatwo mnie pokonać. Bardzo mnie bolało na przykład odejście Brigestone’a. Bo to był majstersztyk pracy naszego urzędu. Byliśmy najlepsi w Polsce.
Inwestycja jednak z przyczyn od nas niezależnych odeszła na Węgry. Pojawiały się głosy krytyczne ludzi nie rozumiejących istoty rzeczy: przegrali, co to za władza? Wtedy stwierdziłem: Jeśli tak, to jutro oddaję fotel prezydenta pod warunkiem, że ktoś da 100% gwarancji, że będzie lepszy ode mnie. Dopóki jednak nie będę miał takiej gwarancji, to ja nadal z pełną determinacją będę robił swoje. Żeby osiągnąć wytyczony cel trzeba wciąż walczyć, stoczyć kolejnych 5-6 i więcej bitew, by wygrać może dopiero za 14 razem? Walczymy. W zeszłym tygodniu byli Amerykanie, w tym tygodniu Japończycy i Hindusi. Rozpoczną się kolejne rozmowy i tytaniczna praca. To znów wymaga cierpliwości. Zdecydowanie bardziej od porażki, która jest wpisana w ryzyko każdego działania, zniechęca mnie wyśmiewanie się i dyskredytowanie oczywistych sukcesów przez ludzi wyznających zasadę: „czym gorzej, tym lepiej”.
Pojawiają się pytania: panie prezydencie, po co walczycie, ponosicie koszty? Jeśli przestaniemy walczyć, to szanse na wyprowadzenie Nowej Soli z kryzysu są bliskie zeru. Zupełnie jak w tej historii, gdzie facet prosi Boga o szóstkę w totku, narzekając że nie ma szczęścia, aż w końcu Bóg rzekł: „Janek! Daj mi szansę! Wypełnij wreszcie kupon!” Trzeba wiele razy zaryzykować i czasami przegrać. Jak się próbuje, jest się upartym i konsekwentnym, to za którymś razem musi się udać. Rezygnacja to przegrana, tak więc nie można sobie pozwalać na słabości.
Panie prezydencie, co by pan dał mieszkańcom: wędkę czy rybę?
Oczywiście, że wędkę. Stoję twardo na stanowisku, że najskuteczniejszą formą pomocy potrzebującym, jest pomoc poprzez pracę. Ludzie nie oczekują jałmużny, przynajmniej nie wszyscy, lecz pracy i godnego życia. Do rządzących należy stworzenie takich warunków, żeby się rozwijała gospodarka, bo ona jest motorem napędowym wszystkich innych dziedzin życia. Żeby przedsiębiorcy budowali fabryki. Silne gospodarczo miasto poradzi sobie ze wszystkimi innymi problemami. Jak się ma pieniądze, to jest zdecydowanie mniej problemów, a jeśli już są, to mając środki, zdecydowanie łatwiej się je rozwiązuje.
A pieniądze daje przede wszystkim gospodarka. Uważam, że dla Nowej Soli i jej mieszkańców jedyną szansą wyjścia z kryzysu, ratunku, możliwości rozwoju, nowych perspektyw, jest rozwój gospodarczy. Żeby zrealizować tę wizję rozwoju gospodarczego nie wystarczy asekuracyjnie zarządzać miastem, nie wystarczy załatać dziury w drodze, wybudować kawałek ścieżki, bo to wyłącznie administrowana egzystencja i życie z miesiąca na miesiąc. Władze muszą i to oczywiście robić. Ważne jest też to, by mieszkańcy mieli świadomość, że nasze strategiczne działania mają słuszny kierunek. Bo przecież nie da się efektów osiągnąć z dnia na dzień. Potrzeba na to czasu, a co za tym idzie i sporo cierpliwości.
No właśnie. Panie prezydencie wielu nowosolan wciąż liczy na mały cud gospodarczy. Taką wędką na rybę – inwestora, która ma przynieść pracę mieszkańcom, jest strefa inwestycyjna. Minęły trzy lata pana prezydentury i co?
Uprzedzam, że pozyskiwanie inwestora, który wybuduje fabrykę akurat w Nowej Soli to bardzo trudny, żmudny, złożony i długi proces. Cykl inwestycyjny od pierwszych rozmów, poprzez realizację inwestycji do jej uruchomienia, trwa od ok. 2 do 4 lat. Musimy też zadać sobie pytanie: Dlaczego fabryka u nas, a nie np. w Szprotawie, Kielcach, Wrocławiu, Gdańsku czy Poznaniu?
Są tysiące miejscowości w Polsce, które chcą by wybudowano fabryki właśnie u nich. Działania władz miasta, moje i moich współpracowników, zmierzają do tego, by stworzyć taki klimat, maksymalnie dobre, ale też możliwe do spełnienia warunki dla inwestora, aby zwiększyć prawdopodobieństwo i szanse wybudowania fabryki w Nowej Soli, a nie w innej miejscowości w Polsce czy za granicą. To bardzo, bardzo trudne. Inwestor analizuje setki różnych parametrów…
…na przykład?
Np. średnioroczne opady śniegu z ostatnich 100 lat. Czasami jeden parametr, mimo kilkuset spełnionych, decyduje o tym, że inwestor mówi: „Nie, ja w Nowej Soli nie inwestuję, idę gdzieś indziej”. Mieliśmy inwestora z Kanady, który był zainteresowany wybudowaniem potężnej drukarni w Nowej Soli. Ok. 400 osób znalazłoby pracę. Zrobił szczegółowy „rentgen” miasta, prześwietlił nas. Super profesjonalista, analizujący najdrobniejsze szczegóły, który wybudował już nie jedną fabrykę na świecie.
Przebrał się nawet w dresy i biegał po okolicznych lasach sprawdzając otoczenie miejsca pod fabrykę. Zrywał igły z sosen i poddawał je badaniu na zawartość metali ciężkich, co potwierdziło funkcjonowanie przez dziesiątki lat w tym rejonie przemysłu metalurgicznego, zanieczyszczającego środowisko. Kiedy wydawało się nam, że jesteśmy już blisko finału powiedział, że inwestowanie dzisiaj w Polsce, to zbyt duże ryzyko. Zawierucha w Sejmie i klimat polityczny w kraju jest na tyle zły, że się na razie wstrzymuje z ostateczną decyzją. Pozostało nam czekać. Dodał, że może wrócimy do rozmów za pół roku, jeśli sytuacja w kraju się ustabilizuje.
W zeszłym tygodniu Japończycy po wielomiesięcznych negocjacjach po raz kolejny odwiedzili Nową Sól w celu sprawdzenia warunków panujących w Polsce zimą i trafili akurat na blisko 30 stopniowe mrozy. Całe szczęście, że po strefie nie biegały białe niedźwiedzie, bo wizerunek Polski jako bardzo zimnego wschodniego kraju potwierdziłby się, choć przecież do granicy z Niemcami mamy zaledwie 80 km.
Ostatnia wizyta jednego ze światowych koncernów zaskoczyła mnie tym, że jeden z przedstawicieli firmy miał na szyi zawieszony kompas i podczas oglądania działki sprawdzał możliwe ustawienia obiektów fabryki. Okazało się później podczas rozmów, że w kraju z którego pochodzi firma, obowiązuje religia hinduska. Wg tamtejszych wierzeń działka musi tworzyć idealny prostokąt, a wszelkie budynki muszą być ustawione frontem na wschód lub na północ. W innym razie nie ma mowy o inwestycji, w tym wypadku wartej kilkadziesiąt milionów Euro. Jak widać nawet religia może mieć wpływ na ostateczną decyzję.
Nie ma więc stałych reguł i prostych odpowiedzi. Czynników przesądzających o ostatecznej decyzji lokalizacji fabryki może być bardzo dużo, w tym czasami wydawałoby się pozornie prozaicznych.
Jak pan ocenia, czy nadzieje mieszkańców związane ze strefą już się spełniły?
Nowa Sól naprawdę osiągnęła już dużo, choć może nie dla wszystkich jest to jeszcze odczuwalne. Mamy przeszło sto hektarów w pełni uzbrojonego terenu. W Warszawie jesteśmy postrzegani jako jeden z najbardziej profesjonalnych samorządów w Polsce jeśli chodzi o obsługę inwestorów. Wynika to z naszej pracy i profesjonalizmu pracowników, a nie np. z układów politycznych. I to jest sukces Nowej Soli.
Na dziś mamy gotowe nowe fabryki firm Jadik i BCC. Inwestycje na byłym Fakocie realizuje Fatsa i Inter Groclin. Na wiosnę rusza budowa nowoczesnej fabryki firmy Nord. Sukcesem Nowej Soli jest też wciąż rozwijająca się Gedia. Nie byłoby tego, gdyby nie odpowiedni klimat i dobra współpraca. Trzy lata temu Gedia zatrudniała ok. 400 osób. Dzisiaj zatrudnia już ok. 800 osób i planuje kolejne inwestycje, a my staramy się maksymalnie pomóc, na ile nam wystarcza kompetencji w tym zakresie. Prowadzimy negocjacje z kilkoma bardzo poważnymi inwestorami, ale szczegóły na razie są objęte ścisłą tajemnicą.
Do prasy jednak przeciekały różne informacje o zamiarach postawienia w Nowej Soli fabryk międzynarodowych firm. Tajwański Asus, Japoński Bridgestone. Mówiło się o 1000 miejsc pracy. Niektórzy z mieszkańców odczuwają niedosyt, że nie wszystko się udało. Czy władze miasta, pan nie mogli zrobić więcej, by dużego inwestora zatrzymać właśnie u nas?
Dziś rekord świata w biegu na 100 metrów wynosi 9,77 sekund, kiedy jeszcze do niedawna przekroczenie bariery 10 sekund było wydawałoby się nierealne. Zawsze można zrobić coś więcej i lepiej. My dajemy z siebie wszystko i chyba robimy to nie najgorzej skoro liczymy się w kraju, a że nie zawsze wszystko od nas zależy, to już inna sprawa. Z każdą kolejną wizytą inwestora nabieramy większego doświadczenia.
Czegoś nam zabrakło do rekordu?
Nie ma tutaj prostej odpowiedzi. W Nowej Soli mogłoby być więcej fabryk. Co do tego byłoby potrzebne? Może na przykład przysłowiowy łut szczęścia? Gdy inwestycją w Europie zainteresowany był Japoński koncern oponiarski Bridgestone, to po półtora roku naszej ciężkiej pracy, sukces Nowej Soli był niepodważalny. Doprowadziliśmy do tego, że byliśmy jedyną i najlepszą lokalizacją w kraju, że pokonaliśmy kilkaset innych miejsc w Europie, i że konkurowały z nami już tylko Czechy i Węgry. Szala wahała się do końca w jedną czy druga stronę.
My nie zaniedbaliśmy żadnego najdrobniejszego szczegółu, np. służbową Toyotę wyposażyliśmy w opony Bridgestone. W ostatniej fazie podejmowania decyzji władze miasta nie miały już na nią jednak żadnego wpływu, bo zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy. I tu być może zabrakło tego przysłowiowego łutu szczęścia, bo byliśmy tak blisko.
Możemy oczywiście dyskutować, czy więcej folderów można było wydrukować, więcej targów zaliczyć. Tam też oprócz pracy i profesjonalizmu potrzebne jest szczęście, np. żeby przechodzący milioner zatrzymał się akurat przy naszym stoisku. Trzeba podjąć wiele, wiele prób, żeby choć jedna z nich zakończyła się sukcesem.
Młodzi, którzy kończą studia, mówią tutaj nie ma dla nas perspektyw. Co im pan powie? Jak ich zatrzymać?
Moją misją jest stworzenie takich warunków w Nowej Soli, aby ci którzy dzisiaj wyjeżdżają, jutro mieli dokąd wracać. My ich na siłę nie zatrzymamy. Nie możemy porównywać naszych zarobków do płacy w takich krajach jak choćby Niemcy czy Irlandia. Trzeba cieszyć się z tego, że są otwarte granice, że jesteśmy członkiem Unii Europejskiej.
Nawet mój syn chce na wakacje jechać pracować do Anglii. Ważne, że ludzie wyjeżdżają z wyraźnym nastawieniem, że wrócą, nie tak jak emigracja lat 80-tych. No, może nie wszyscy. Ale niech to będzie 70-80 procent z nich. Chodzi o to, żeby za tam zarobione pieniądze mogli np. rozpocząć tu działalność i tu zarobić na godne życie. Jestem przekonany, że niedługo będą mieli do czego wracać.
Dobry włodarz to ten, który pozyskał dla miasta miliony z funduszy europejskim. A ile za pana rządów się udało zdobyć?
Najpierw trzeba rozwiać pewne mity. Pozyskiwanie środków unijnych to nie jest tak, że ja biorę pustą walizkę, jadę do Brukseli i przywożę np. dwa miliony euro. To żmudny trudny i długotrwały proces. Oprócz profesjonalizmu, jakim trzeba się wykazać przy opracowywaniu dokumentacji i wniosków, jest się jeszcze uzależnionym niestety od decyzji politycznych, często bardzo uznaniowych. Przykład zielonogórskiego stadionu żużlowego jaskrawo to pokazał. Zrobiliśmy analizy i statystyki, ile i komu udało się pozyskać unijne środki. Fatalnie w tych statystykach wypada powiat nowosolski. Najwięcej pieniędzy unijnych otrzymały Gorzów Wlkp. i Zielona Góra, nieproporcjonalnie do liczby mieszkańców, co też boli nas wszystkich. Mówię tu o funduszach dzielonych przez władze wojewódzkie.
Jeśli chodzi o Nową Sól, to nie jest tak źle, choć mogłoby być lepiej. Po pierwsze udało nam się pozyskać pieniądze na duże projekty, takie jak droga dojazdowa do Strefy Ekonomicznej – ok. 2,5 mln zł. Otrzymaliśmy te pieniądze z tzw. „dogrywki”. Nasza decyzja była ryzykowna, ale się opłaciło. Na drogę w strefie miejskiej otrzymaliśmy ok. 4 mln zł. Port rzeczny, którego budowa rusza na wiosnę będzie kosztował ok. 6 mln zł. Mamy zapewnienie, że jeszcze w tym roku otrzymamy pieniądze na budowę ściany przeciwpowodziowej. Koszt inwestycji to ok. 9 mln zł, z czego blisko 2 mln Euro pochodzić będzie ze środków Unijnych.
Realizowaliśmy wiele małych projektów z pieniędzy Unijnych, takich jak Nowosolska Jesień Artystyczna, Europa w Krótkich Spodenkach, Tandem Europejski i wiele innych. Nasz projekt w ramach Funduszu Spójności, wartości blisko 100 mln zł, jedzie do Brukseli. Opracowywane są kolejne dokumentacje i wnioski na kolejne projekty. Mam pełne przekonanie, że nasz Wydział Integracji Europejskiej staje na wysokości zadania i korzysta z każdej okazji jaka się nadarza na pozyskanie środków.
W tej kadencji prezydent, jako jednoosobowy zarząd miasta, zyskał wyraźnie na kompetencjach. Jak się panu współpracuje z radą miejską, w której większość jest w opozycji do pana?
A to się pan zdziwi. Twierdzę, że współpraca jest prawie doskonała. Bo jaką miarą ją ocenić? Jakie kryterium uznać za najważniejsze i do czego tę ocenę odnieść? Np. do Zielonej Góry? W Nowej Soli średnio sesje trwają 3-4 godziny. W Zielonej Górze 10-12 godzin. W Nowej Soli skuteczność uchwalenia zaproponowanych przez prezydenta uchwał to rząd wielkości 95 procent. Nie wiem, czy w Zielonej Górze jest to ok. 50%? Dla mnie przede wszystkim liczy się skuteczność i nie wiem czy jest taki drugi samorząd w kraju, w którym prezydent nie mając przewagi w radzie, ma blisko 100% skuteczności. Widocznie argumenty moje i moich współpracowników przekonują Radę. Mówiąc krótko: współpraca z Radą układa się prawie super. Prawie, gdyż klimat nie jest najlepszy, ale wg mnie najważniejsza jest skuteczność, a ta jest wyjątkowo wysoka.
Gazeta Wyborcza napisała, że jest pan jednym z głównych kandydatów na fotel prezydenta Zielonej Góry. Czy będzie pan kandydował w ZG?
Nie, nie będę, choć byłem wielokrotnie kuszony propozycjami przez zielonogórskie ugrupowania. Nie jestem tchórzem, żeby uciekać z mojego rodzinnego miasta nie kończąc dzieła, którego się podjąłem. Tutaj jest moje miejsce.
Wybory zbliżają się wielkimi krokami. Znów będzie pan ubiegał się o fotel prezydenta Nowej Soli?
Zanim odpowiem, najpierw podzielę się kilkoma refleksjami – bycie prezydentem to olbrzymi wysiłek związany z wieloma wyrzeczeniami, na czym najwięcej traci najbliższa rodzina. To wielka odpowiedzialność. Zostając osobą publiczną zyskałem wielu wiernych przyjaciół, ale też wielu zaciętych wrogów, których niegdyś nigdy nie miałem. Dlatego długo nad tym myślałem przed podjęciem ostatecznej decyzji. Nie mogę jednak dłużej jej odwlekać trzymając w niepewności ludzi, którzy mi zaufali. Odpowiedź moja brzmi: Tak, jeśli oczywiście nic nadzwyczajnego się do wyborów nie wydarzy. Trzeba być przygotowanym na każdą okoliczność.
To dlaczego chce pan kandydować?
Przede wszystkim żeby dokończyć dzieła, które z wieloma moimi współpracownikami rozpoczęliśmy. To mój obowiązek. Wykonujemy robotę, która dopiero zacznie procentować. Druga kadencja, to będzie dokończenie naszych rozpoczętych działań. Wiele osób mi zaufało, wiele osób skupiło się wokół mnie i mi zawierzyło. Udało się wspólnie pokonać wiele barier i przeciwności w kreowaniu nowego kierunku rozwoju miasta.
To koło zamachowe, jakie stworzyliśmy, dopiero się rozpędza. Pewne projekty nad którymi dzisiaj pracujemy zrealizują się dopiero za 2-3 lata i chcemy je dokończyć. Ale też mam świadomość tego, że nie wszystko zależy ode mnie. Najwięcej w tym mieście zależy od mieszkańców miasta i ich kreatywności. Są dobre warunki ku temu, żeby Nowa Sól teraz szła tylko do przodu, a moim obowiązkiem jest zrobić wszystko, żeby nie zawieść nadziei mieszkańców Nowej Soli.
Jako kandydat bezpartyjny?
Oczywiście bezpartyjny.
Dziękuję za rozmowę.
Apla
W szkole wołali na mnie: Dymek.
Zawsze marzyłem by zostać: konstruktorem.
Pierwsza randka: Hmmmm Było miło.
Chciałbym żyć: z sensem.
Moja największa gafa: ???
Film, który obejrzałem kilka razy: „Jancio Wodnik” Jana Jakuba Kolskiego.
Książka do której zawsze wracam: „Mistrz i Małgorzata” Michaiła Bułhakowa
Największe wyzwanie dla mnie to: wyprowadzić Nową Sól z kryzysu.
Najbardziej boję się: prowokacji.
Emeryturę chciałbym spędzić: wspólnie z żoną w moim mieście.
Chciałbym, aby Nowa Sól za 20 lat: była nowoczesnym europejskim miastem.
Lat 47, mieszka w Nowej Soli, żona Agnieszka, dzieci Klaudia, Konrad, Karolina, hobby: dobra książka, gotowanie, sport, jazda na rowerze.