Odczłowieczeni, wyjęci spod prawa, ludzie ulicy Nowej Soli, Warszawy, Krakowa, są niemal w każdym mieście. Czy można im jeszcze pomóc? Jakim kosztem? Czy oni w ogóle chcą pomocy? Część z nich bezwzględnie potraktowało życie. Inni tak żyją z wyboru. Już nie dla nich pięknie wyremontowane noclegownie, nie dla nich czyste i schludne mieszkania socjalne. Dla części z nich, z ich wyboru, domem stała się ulica, a łóżkiem ławka w pięknym miejskim parku. Mam wrażenie, że niektórym z nich może pomóc już tylko Pan Bóg. Na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie są ich tabuny. Brudni, cuchnący, z ranami i bąblami na całym ciele, załatwiający publicznie swoje potrzeby fizjologiczne, czasami świadomie, czasami nieświadomie w miejscach uczęszczanych przez innych, w tym dzieci. Państwo wobec nich jest bezradne. Gdyby Sanepid przebadał taką ławkę, służącą jako posłanie dla tych ludzi, myślę że miałby niezły orzech do zgryzienia. Co więc z osobami, które między nami niemal cały czas żyją na haju w innej niż my rzeczywistości? Zaczepiania przechodniów, turystów, picie wszystkiego, co jest na alkoholu, uchodzi płazem. Żadna kara nie jest wobec takich osób skuteczna. Izba wytrzeźwień? Nagroda! Położą spać, wykąpią, a my z naszych podatków zapłacimy za jedną noc ok. 400 zł, jak w 4-ro gwiazdkowym hotelu. Ściągnięcie tych pieniędzy? Bez najmniejszych szans, bo z czego? Policjanci i strażnicy miejscy są bezradni, a wzywani czasem do pokaleczonego wolnego człowieka ratownicy medyczni mają duży problem. Trzeba takiego delikwenta opatrzyć, czasami położyć w szpitalu, wykąpać, nakarmić i po podkurowaniu znów oddać go ulicy. Człowiek tak żyjący, nigdzie nigdy nie pracując, nie ma żadnych świadczeń, żadnego ubezpieczenia, nie ma numeru w NFZecie. Gdyby gmina skierowała takiego osobnika do Domu Pomocy Społecznej z całodobową opieką, to z naszych podatków, kosztem innych zadań, remontów szkół, dożywiania dzieci, musimy zapłacić 2500- 3000 zł miesięcznie, czyli blisko 36000 zł (trzydzieści_sześć_tysięcy) rocznie za kogoś, kto całe życie żył na „luzie”. Czy Państwo, czy w imieniu Państwa gmina, powinno ubezwłasnowalniać takich ludzi? Jakim kosztem? Na siłę pomagać, czy pozwolić im żyć na ulicy? Takich ludzi też w jakiejś części tworzy źle dystrybuowana pomoc społeczna narzucona z góry przez ministerialnych urzędników. Niektórzy ludzie nauczyli się żyć z pomocy społecznej, wystarczającej, żeby przenieść się w inną rzeczywistość. Znam matki z trudnych rodzin, które obrały rodzenie jako sposób na życie. Pod naszą opieką OPS-u jest 30-sto latka, która jest w ciąży z szóstym dzieckiem, kiedy pięcioro jest w rodzinach zastępczych opłacanych z naszego skromnego budżetu. To są potwornie trudne sprawy. Czy w końcu ktoś odważy się tym zająć? Szkoda, że debata publiczna nie dotyczy choćby takich spraw, naprawdę trudnych. Szkoda, że politycy nie szukają odpowiedzi na takie potwornie trudne pytania. Łatwiej jest rozdawać nieswoje 500 zł na każde dziecko. To daje poklask.
Odczłowieczeni, wyjęci spod prawa, obywatele ulicy, Nowej Soli, Warszawy, Krakowa… są niemal w każdym mieście. Brudni, cuchnący, otumanieni alkoholem, czy raczej czymkolwiek z zawartością alkoholu, zaczepiający przechodniów i turystów, okupują odrestaurowane starówki, nowe ławki w pięknych parkach, śpią i imprezują wśród bawiących się dzieci. Żadna kara nie jest im straszna, a areszt jest nagrodą (wykąpią, nakarmią, położą na kilka dni w czystej pościeli…). Policjanci i strażnicy miejscy są bezradni. Wzywani ratownicy medyczni do takiego nieprzytomnego delikwenta mają nie lada problem. Państwo jest bezradne, poddało się.