Nowa Sól, rok 2004
Kto miał do czynienia z końską muchą lub innym podobnie uciążliwym insektem wie, że to stworzenie Boże zabić, nie zabije, ale krwi utoczy i nerwów napsuje co nie miara. Osobnik zaatakowany przez to natrętne stworzenie, zamiast skupić się na swojej robocie musi się wciąż opędzać, co kosztuje go sporo pustego wysiłku i nerwów. Można się oczywiście posłużyć packą na muchy i rozgnieść natręta. Ten jednak, jeszcze konając, będzie kąsał swą niedoszłą ofiarę do ostatka swych sił.
Twardy orzech do zgryzienia mają mieszkańcy Nowej Soli. Z jednej strony nikt tradycyjnie nie lubi władzy, z drugiej jednak strony władza samorządowa wybrana w demokratycznych, bezpośrednich wyborach, jest jedyną prawdziwą reprezentacją mieszkańców Nowej Soli, od której zależy przyszłość miasta. Kiedy prawie codziennie, choćby w telewizji, można usłyszeć o aferach, politycznych gierkach, niekompetentnych urzędnikach, kiedy Sejm ma chyba najniższe notowania w historii, klimat wokół urzędników samorządowych w Nowej Soli, podsycany dodatkowo przez nowosolskie skompromitowane medium, jest też wyjątkowo napięty.
Wszyscy wiedzą o stronniczości i prywacie osób kreujących medialną nowosolską rzeczywistość. Jaką szkodę miastu wyrządza ciągłe jątrzenie, budowanie atmosfery podejrzeń i wzajemnej nienawiści, nikt nie jest w stanie jednoznacznie określić. Jak wymagać od urzędników- też ludzi, co dzień budujących przyszłość miasta, skupienia i wydajności, skoro muszą oni pracować w ciągłej atmosferze niewybrednych, perfidnych oskarżeń i podejrzeń? Tropienie wyimaginowanych afer i doszukiwanie się w każdym działaniu przekrętu, stało się obsesją nowosolskiej niezależnej prasy lokalnej. Zapewne niektórych to bawi i kręci. Nie ma to jak dokopać komukolwiek, a szczególnie władzy. To nic, że bezpodstawnie. Zawsze jakiś pretekst się znajdzie. Niech żyje „urawniłowka”. Wszyscy są winni, no oczywiście oprócz oskarżającego.
Lokalni notable słusznie zorientowani, obrzucani błotem wczorajsi wrogowie, dziś stają się nietykalnymi, prezentowanymi w glorii chwały przyjaciółmi. Grunt to własny interes. Zmiana orientacji politycznej, czy towarzyskiej, uchodzi graczom nowosolskiej sceny polityczno-medialnej na sucho. Można jednego dnia nosić hostię i zasiadać w pierwszej ławie w kościele głosząc chrześcijańskie zasady, aby następnego dnia przeistoczyć się w sługusa postkomunistycznych politykierów. Cena poddaństwa jest wysoka, ale nie wieczna. Kiedyś Judaszowe srebrniki się skończą.
Kiepska sprawa kiedy osoby skompromitowane, i skądinąd fałszywe, zaczynają aspirować do roli „sumienia narodu”, kiedy pouczają, karcą, oceniają, wydają werdykty, ferują wyroki i kąsają bez opamiętania upatrzone ofiary. Czy ludzie dadzą się wciągnąć w tę plątaninę absurdu? Mam nadzieję, że przynajmniej nie wszyscy. Ileż razy można dać się zrobić w konia?
Wadim Tyszkiewicz
P.S. Choć końska mucha jest raczej istotą niepiśmienną, w odróżnieniu od niektórych ludzkich stworzeń, wyznaje ona jednak zasadę głoszoną przed wiekami przez Aleksandra Fredrę, a brzmiącą oto tak: „Nie kąsaj głupcze kamienia, bo ci zęby wypadną”. Te słowa dedykuję NOWOSOLSKIM Końskim Muchom.