Urodziłem się…

Urodziłem się w polskiej rodzinie chrześcijańskiej na wschodzie, w niewielkim miasteczku Hancewicze na Polesiu. Zostałem ochrzczony potajemnie w małym kościółku w Miedwiediczach. Dzieciństwo miałem fajnie, choć największym ciosem była śmierć mojego ojca. Byłem wtedy dzieckiem, miałem 5 lat, nie wiele rozumiałem. Mieliśmy piękny dom zbudowany przez rodziców, duży tajemniczy ogród i obok bezkresne połacie pól, błyszczące latem złotem kłosów zbóż.

Nie wiem dlaczego rodzice dali mi na imię Wadim? Wiem, że wybierali pomiędzy Wadimem, a Arnoldem. Moje korzenie są wielonarodowościowe. Moja mama, Bogumiła Pawłowska, pochodziła z czysto polskiej, chrześcijańskiej rodziny. Dziadek, Bronisław Pawłowski, był jednym z najlepszych gospodarzy, uprawiających na Polesiu polską ziemię. Babcia- Maria Huk, była Ukrainką, katoliczką. Dziadek, służąc w armii Austriackiej, zakochał się w pięknej Ukraince i przywiózł ukochaną do Polski. Dziadek Włodzimierz Tyszkiewicz, urodził się w Landwarowie na Litwie. Babcia była Niemką i nazywała się Olga von Bass.

Moi rodzice nie żyją. Tata zmarł, kiedy miałem 5 lat i bardzo słabo go pamiętam. Moja ukochana mama zmarła tragicznie kiedy miałem jeszcze 18 lat w pierwszym miesiącu mojej nauki na Politechnice Warszawskiej.

Nie wiele mam dokumentów i śladów po swoich przodkach. Mój ojciec: Włodzimierz Tyszkiewicz, syn Włodzimierza Tyszkiewicza urodzonego w Landwarowie (Litwa, siedziba rodu Tyszkiewiczów), syn Eugeniusza Tyszkiewicza. Ojciec z matki Olgi von Bass (Niemka)- dziadkowie na pierwszym zdjęciu.

Moja mama: Bogumiła Pawłowska z matki Marii Huk (Ukraina) z ojca Bronisława Pawłowskiego z Polesia (Polska).

mama – Bogumiła Tyszkiewicz

Mama zdobyła wykształcenie w polskiej, katolickiej szkole. Po wojnie zdobyła wyższe wykształcenie na uniwersytecie w Mińsku. Jako młoda nauczycielka zaczęła pracę w wiejskiej szkole we wsi Hancewicze. Tam mama poznała ojca, który był dyrektorem szkoły.

W roku 1957 urodziła się moja siostra Halina.
Ja urodziłem się w Hancewiczach (przed wojną kresy wschodnie Rzeczypospolitej) w roku 1958. Dzieciństwo miałem fajne.

Ja, siostra Halina i nasz ukochany piesek Drużok.

Moi rodzice byli nauczycielami w Hancewiczach. W roku 1963 zmarł mój ociec. Choć minęło już od tego momentu 57 lat, pamiętam jak stop klatki obrazki z pogrzebu, które pozostały w pamięci małego chłopca.

Z rodziną

Do Polski przyjechaliśmy 4 lata po śmierci ojca, którą mama strasznie przeżyła, trafiając nawet do szpitala. Byliśmy na swojej ziemni, ale sami, gdyż cała rodzina w ramach repatriacji wyjechała wcześniej do Polski i osiedliła się w okolicach Nowej Soli.

W roku 1966 mama załatwiła wszystkie formalności i jeszcze z papierami repatriantów, pakując cały nasz dobytek w drewniane skrzynie, pociągiem z dworca w Hancewiczach, żegnani przez naszych sąsiadów i moich kolegów z podwórka, ruszyliśmy na zachód. Najpierw do Sochaczewa, gdzie mieszkała nasza rodzina, a potem do Nowej Soli, gdzie osiedlili się najbliżsi, dziadek, babcia, wujek i ciotki.

My z mamą i siostrą, po śmierci ojca w 1963 roku, ostatnią falą repatriacji w 1966-67, dołączyliśmy do naszej rodziny na tzw. „ziemiach odzyskanych” zostawiając swój dom i rodzinne Polesie.
Najpierw zamieszkaliśmy z mamą w Sochaczewie, potem w Nowej Soli, gdzie mama znalazła pracę najpierw w świetlicy dworcowej, potem w szkole, w której poświęciła się wychowaniu młodzieży.

W Nowej Soli poszedłem do szkoły podstawowej Nr 7 im. Karola Świerczewskiego.

W jednym z teatrzyków szkolnych zagrałem króla, mając w ręku berło w postaci tłuczka do ziemniaków i papierową koronę.

Do pierwszej komunii poszedłem do kościoła Św. Michała. Pamiętam do dziś małą salkę katechetyczną obok kościoła.

W szkole podstawowej i pierwszych klasach Technikum Odlewniczego, byłem średniakiem na 3+. W dużej mierze wychowywała mnie ulica, kiedy mama od rana do nocy była zajęta pracą w szkole, ja chuliganiłem, biłem się i robiłem różne złe rzeczy.

No i przyszedł przełomowy moment po jednym z moich wybryków, kiedy z żółtymi od papierosów palcami, ukląkłem przed mamą i przysiągłem, że się zmienię i… papierosów nie palę do dziś, a w 4 klasie technikum miałem już tylko jedną czwórkę, reszta piątki, a w piątej już tylko same piętki od góry do dołu i otrzymałem „Złotą Tarczę z Laurem”, najwyższe odznaczenie uczniowskie.

Nie pamiętam, co mi wtedy dokładnie mama powiedziała, mam w pamięci tylko stop-klatkę, ale z chuligana nagle przeistoczyłem się w innego człowieka.
Kiedy w wieku 19 lat zostałem sierotą, bez ojca i mamy, musiałem radzić sobie sam. Studiowałem na Politechnice Warszawskiej na Wydziale Mechaniki Precyzyjnej, a na życie zarabiałem myjąc okna i szorując garaże w TVP, statystując w filmach (np. „Człowiek z żelaza” A. Wajdy), sprzątając mieszkania i szalety w ramach spółdzielni studenckiej.

W czasie studiów, w ramach jednego roku dziekanki, ciężko pracowałem na budowach w Wiedniu, w Austrii.
Obroniłem dyplom na Politechnice Warszawskiej pod kierunkiem mojego promotora, wybitnego profesora Władysława Trylińskiego. Studia miałem ciężkie. Jeszcze do niedawna, po koszmarnych snach, musiałam zajrzeć do szuflady, żeby sprawdzić, że mam dyplom.

Po studiach 2 lata pracowałem w Ośrodku Metrologii Elektrycznej Mera-Lumel w Zielonej Górze jako konstruktor.
Potem przez 17 lat prowadziłem własną firmę: „Centrum Komputerowe Vadim”, zatrudniając blisko 50 osób. Zdobywałem tytuły, wyróżnienia i nagrody przez lata będąc największą firmą informatyczną w województwie lubuskim z oddziałami w innych miastach, w tym w Warszawie na ul. Madalińskiego.
Od roku 2002 do 12 października 2019 sprawowałem z wyboru mieszkańców (79%-87%) funkcję prezydenta Miasta Nowa Sól, przez 9 lat pełniąc funkcję prezesa Zrzeszania Gmin Województwa Lubuskiego i członka Zarządu Związku Miast Polskich, W latach 2014-2019 miałem zaszczyt być członkiem Zarządu Związku Miast Polskich. W samorządzie zdobyłem chyba wszystko co było tylko do zdobycia (setki odznaczeń i medali, nagród i wyróżnień, w tym m.in. drugie miejsce w rankingu najlepszych prezydentów Polski).
Czy w życiu popełniałem błędy? Tak, wiele błędów. Jak każdy z nas. Czy czegoś w życiu żałuję? Na pewno można było czegoś nie zrobić, a co innego zrobić lepiej. Czasu się nie da cofnąć. Trzeba iść do przodu, traktując popełnione błędy jako naukę i pamiętając o chińskiej maksymie, że „jest później niż myślisz”, starając się jeszcze w swoim życiu zrobić jak najwięcej dobrego.
Co dalej ze mną będzie? Nie wiem. Wiem tylko, że moja ukochana mama, która była mi najmilszą i najbliższą osobą w całym wszechświecie, gdzieś tam z daleka nade mną czuwa.

Inne epizody z mojego życia: 

Jako młodzian blisko 45 lat temu wylądowałem na milicyjnym dołku na 24 h za jakąś tam bijatykę (szczegółów nawet nie pamiętam). Przez 17 lat prowadziłem własną firmę. Pod koniec lat 80-tych, w epoce schyłkowej realnego socjalizmu, zajmowałem się produkowaniem i sprzedażą kopiowanego oprogramowania. W dzisiejszej nomenklaturze byłem piratem, co w tamtym okresie było w 100% zgodne z prawem. Byłem jednym z inicjatorów wprowadzenia ochrony praw autorskich, będąc jednocześnie producentem i twórcą polskiego, rodzimego oprogramowania(Wokulski for Windows czy Van Gogh).

Firmę, w której zatrudniałem blisko 50 osób, prowadziłem do chwili wyboru mnie na prezydenta miasta Nowej Soli, czyli do roku 2002.

Nigdy nie zbankrutowałem, choć w biznesie było raz lepiej raz gorzej, a likwidując działalność rozliczyłem się ze wszystkimi kontrahentami, którzy zgłaszali wobec mnie jakiekolwiek roszczenia. Ja z kolei nie odzyskałem wiele set tysięcy należności z racji zakończenia działalności. Czy miałem konflikt z prawem? Ponad 25 lat temu zostałem przez sąd ukarany grzywną w wysokości 2000 zł. Wg mnie niesłusznie. No cóż, zdarza się.

c.d. przygód z imieniem Wadim.
Muszę przyznać, że to piękne imię niemal przez całe życie mnie prześladowało i przysparzało mi kłopotów, a teraz jest moja dumą.
W domu wołano na mnie Wadzik. Może dlatego, że jako mały łobuziak często wadziłem. Moja niania, Paulina Zielonka, która się mną opiekowała i kochała mnie nad życie, została zamordowana, przez bandytę za prezenty, które jej przywiozłem jako 22 letni student z zagranicznej Polski (ale to już inna niezwykła opowieść). Niania wołała na mnie Wadziczek.
Ochrzczony zostałem w małym kościółku w Miedwiedziczach, gdzie zimą saniami zawieźli mnie rodzice w tajemnicy przed władzą ludową, żeby w ówczesnej rzeczywistości nie stracili pracy w szkole. Wadim na chrzcie jakoś przeszło.
Kiedy jako dziecko przyjechałem do ojczyzny- Polski, na podwórku, na którym musiałem walczyć o swoje miejsce w szeregu i hierarchii łobuzów, wołano na mnie Rusek, co mnie potwornie wkurzało. Przecież Tadeusz Kościuszko też urodził się jako Białorusin na Polesiu z dziada „Kostiuszko” (białor. „Касцюшка”), a Adam Mickiewicz pisał: „Litwo Ojczyzno moja…”.
Kiedy przyjechał do Polski kolega z Ameryki, to był Polakiem, ja, chłopak z kresów Rzeczypospolitej, narodowości polskiej – Ruskiem. Buntowałem się i nie mogłem tego znieść. Dlaczego Rusek? Przecież jestem Polakiem i… znów musiałem się bić. Byłem najmłodszy w naszej podwórkowej bandzie. Chudy i niezbyt silny musiałem udowadniać, że nie jestem gorszy od starszych silniejszych i bardziej wysportowanych kolegów. Nawet zacząłem uprawiać boks. Nie osiągnąłem wielkich sukcesów na ringu, ale postawę boksera mam do dziś. Hektolitry potu wylane na bokserskiej hali treningowej przy ul. Topolowej oraz biegi przełajowe, w których już osiągałem niezłe wyniki, nauczyły mnie twardości i uporu w dążeniu do celu.
Do komunii poszedłem jako Wadim, ale na bierzmowaniu dostałem nowe imię- Waldemar.
W podstawówce było ok. choć mówili na mnie różnie, od Wadima po Władka, ale w szkolnym teatrzyku grałem polskiego króla (zdjęcie) choć z berłem w postaci tłuczka do ziemniaków.
Na podwórku nikt nie mówił na mnie Wadim. Dzięki swojej waleczności z Ruska przeistoczyłem się we Władka. Kto to by mnie nazywał jakimś tam Wadimem? Mały Władek pomału awansował w hierarchii podwórkowej. W szkole podstawowej nie byłem orłem, no i z imieniem miałem oczywiście problem. W 6-stej klasie na świadectwie wypisano mi imię nie Wadim, tylko Włodzimierz. I ja nawet się z tego powodu nie burzyłem.

Poszedłem do wyższej klasy jako Włodek, a wyszedłem z podstawówki znów jako Wadim.
W szkole średniej dziewczyny, które mnie lubiły, mówiły do mnie Dymek, od Wadimek.
Na studiach już problemów z imieniem nie miałem. Choć kiedy szkicowałem sobie logo firmy, której założenie planowałem, wyszło mi Vadim. Lepiej brzmiało, było takie bardziej zachodnie i w języku angielskim nie brzmiało już jakoś dziwnie Łuadim, tylko Wadim, no i kojarzyło się z Rogerem (Rodżerem) Vadimem.
Tak, potem przez 17 lat, kiedy prowadziłem własną, największą w województwie lubuskim firmę informatyczną, zarówno nazwa firmy, jak i moje imię, brzmiały dumnie.
W związku z moim imieniem swoistą przygodę przeżyła moja młodsza córka Klaudia.
Pani zapisywała imiona rodziców i kiedy przyszła kolej na Klaudię, pani zapytała, jak tata ma na imię. Moja córka odpowiedziała- Wadim. Pani się lekko skrzywiła i odpowiedziała: Klaudia, Vadim, to nazwa firmy, jak więc tata ma na imię? Klaudia znów odpowiedziała- mój tata ma na imię Wadim. Pani znów odpowiedziała- Vadim to nazwa firmy, powiedz dziecko prawdę, jak twój tata ma na imię? – Wadim, zdecydowanie odpowiedziała Klaudia. Lekko podirytowana pani odpowiedziała- Klaudio, Vadim to jest firma, przyjdź jutro z mamą. Nie uwierzyła dziecku, że tata ma na imię Wadim.
Tak jak u Barei: „nie ma takiego miasta Londyn, jest Londek (Lądek)”.
Z imieniem Wadim miałem problemy całe życie i mam do dziś z nim różne przygody. Podając imię przed nazwiskiem np. prosząc o fakturę na stacji benzynowej, dziesiątki razy usłyszałem: – Jak? Wadium?
Występując często w radiu czy telewizji, niemal 3/4 nawet najlepszych, najwybitniejszych redaktorów i dziennikarzy z pierwszej półki ma problem z poprawnym wypowiedzeniem mojego imienia i nazwiska. Wynika to chyba z tego, że w języku polskim nie ma słów z „dim”. Tak więc najczęściej w zapowiedziach pada: Wadym Tiszkiewicz. I czym bardziej się dziennikarze starają poprawnie wymówić moje imię i nazwisko, tym bardziej im to nie wychodzi.
Kiedy zostałem prezydentem miasta w 2002 roku, Nowosolanie dość szybko przyzwyczaili się do mojego dziwnego imienia. Dzisiaj to już nie jest dla mnie wstyd, a duma. Wadim, to piękne imię.

To moje życie.

Od listopada 2019 pełnię zaszczytną funkcję Senatora RP jako senator bezpartyjny i niezależny.