Wulgaryzacja życia

O ku..a. Ja pier…ę. Naprawdę? Pierd…sz? Ale zaje..ł. Ku..a. Nie per…l….. hahaha Dobre. Nie wierzę. O kur..a. Hahaha……………..

W jednym zdaniu przeciętnie 90% mięsa (wulgaryzmów), a 10% treści. Ot wracałem z zakupów. Za plecami krzyk, aż mną zatrzęsło tuż przed przejściem dla pieszych. Obróciłem się. Nic takiego. Ot po prostu jakiś pan rozmawiał w centrum miasta z kimś przez telefon. XXI wiek w końcu. Spojrzałem. Normalny gość, Dobrze ubrany, żadna patologia. Jakby przeciętny obywatel naszego pięknego kraju. Przeszedłem ulicą już chyba z co najmniej 100 m, ale dalej słyszałem krzyko-rozmowę w tej samej bardzo głośnej tonacji.

Wiem, wiem, każdemu się zdarza przekląć. Mi też. Są sytuacje, gdzie w emocjach bywa różnie. Ale czy są gdzieś granice, których raczej przekraczać nie wypada, choćby ze względu na dzieci czy inne osoby w pobliżu?

I tak się zastanawiam, czy to znak czasu, czy może jednak jako społeczeństwo chamiejemy?

—————————-

Jakiś czas temu w centrum Zielonej Góry zwróciłem uwagę troglodycie rozmawiającemu przez telefon w podobnej tonacji, wśród przechodniów, turystów i dzieci. Niemal doszło do rękoczynów i wizyty na policji. Zareagowałem tylko ja. I się nie dziwię. Do dzisiaj sprawa ciągnie się w sądzie.