O możliwym starcie w wyborach do Senatu, kandydacie na nowego prezydenta miasta i byciu „totalną opozycją” rozmawiamy z Wadimem Tyszkiewiczem, prezydentem Nowej Soli.  

Dopiero co po raz piąty został pan wybrany na prezydenta Nowej Soli, a już zapowiada start w wyborach do Senatu. To już przesądzone?

W gronie samorządowców od dawna mówiło się o tym, by spróbować pójść do Senatu lub Sejmu by powalczyć o wzmocnienie roli samorządu w Polsce. Część kolegów się jednak z tego wycofała po wygranych przez siebie wyborach samorządowych. Z różnych powodów. Pięcioletnia kadencja to jednak jest kusząca perspektywa na to, żeby w spokoju pracować. Ponadto Sejm zmienił przepisy tak, że ci samorządowcy, którzy startują do sejmu i wygrywają, tracą automatycznie mandat w samorządzie. I to ich wystraszyło. Wielu chciało startować i ewentualnie podjąć decyzję po wyborze. Chcieli sobie pozostawić możliwość decyzji – wystartuję, ewentualnie pomogę liście, jeśli wygram, to zastanowię się, a jeśli przegram, to nie ma tematu. PiS to uciął całkowicie, choć znamienne, że nie postąpił podobnie w przypadku wyborów do Parlamentu Europejskiego wystawiając na listy swoich ministrów. Hipokryzja posunięta do granic. W efekcie tego kroku część samorządowców się wycofała, kilku rozważa jeszcze start do senatu. Ja osobiście uważam, że senat dziś jest nawet ważniejszy do sejmu.

Dlaczego?

Będzie bardzo trudno sprawować władzę w najbliższych latach. Nie chciałbym być złym prorokiem, ale ten bardzo długi cykl wzrostowy,  który obecnie ma miejsce, kiedyś się skończy. Kryzys lub przynajmniej silne spowolnienie jest nieuniknione, a my dziś obserwujemy rozdawnictwo i obietnice, których nie będzie można zrealizować. Dlatego uważam, że opozycja przede wszystkim powinna wygrać wybory do senatu i na prezydenta. To daje możliwość kontrolowania tych, którzy tyle naobiecywali. Poza tym senat jest łatwiejszy do zdobycia przez opozycję, zwłaszcza jeżeli samorządowcy się zaangażują. No i druga sprawa, zawsze mi się marzyło, żeby senat przekształcić w izbę samorządową.

To stary pomysł…

Owszem. Ale w dzisiejszym kształcie senat jest dla mnie do likwidacji. On jest do niczego niepotrzebny. Od 1989 r. jest tak, że ta partia, która zdobywa sejm, zdobywa również senat, który jest taką usłużną izbą, która klepie wszystko, co politycy jej podsuną. Ja natomiast uważam, że senat powinien być jak najmniej upolityczniony i zapowiadam, że jeśli wystartuję do senatu, to z bezpartyjnego komitetu obywatelskiego Wadima Tyszkiewicza.

Nie ma żadnych rozmów o pana starcie pod partyjnym szyldem? W przeszłości był pan przecież związany z Nowoczesną.

Są rozmowy, ale chyba mnie nie przekonają. Nie chcę mówić, że na pewno, bo wiadomo, że „nigdy nie mów nigdy”, ale na dziś jestem zdeterminowany i przekonany, że jeżeli będę w senacie, to nie chcę być zależny od jakichkolwiek partii politycznych. Wiadomo, że bliżej mi do Koalicji Obywatelskiej, więc wejdę do klubu, ale na pewno pewnych granic nie przekroczę, a upolitycznienie, czy upartyjnienie powoduje, że czasem trzeba wykonywać polecenie partyjne. Ja będę głosował zgodnie z rozsądkiem i interesem kraju, ale też zgodnie ze swoim sumieniem. Jestem niezależnym samorządowcem i chciałbym takim pozostać.

A nie obawia się pan, że mieszkańcy mogą panu jednak powiedzieć:  nie tak się umawialiśmy, wybieraliśmy pana na prezydenta?

No to trudno, to przegram wybory. Biorę pod uwagę, że niektórzy mogą się czuć zawiedzeni. Miałem takie głosy, jeden radny już mi wykrzyczał, że się czuje oszukany. Tyle, że ja przed jesiennymi wyborami uprzedzałem, iż jest taka opcja. Poza tym przygotowałem swojego następcę. Co ciekawe, my jesteśmy na skrajnych biegunach jeśli chodzi o poglądy polityczne. To tylko pokazuje, że w samorządzie polityczność nie ma żadnego znaczenia. My w samorządzie jesteśmy od roboty, od rozwiązywania problemów, a nie od politykowania. Tak więc mam następcę, mamy wieloletni plan inwestycyjny, wieloletni plan finansowy, miasto jest „zaprogramowane” na kolejne 5-10 lat. Tu nic złego się nie może wydarzyć, więc już tak bardzo nie jestem potrzebny.

Pozostaje tylko ten „drobiazg”, że ludzie musieliby pana grzecznie posłuchać i wybrać pańskiego zastępcę. I tu jest pewien element nieprzewidywalny.

Owszem, to jest element nieprzewidywalny, ale skoro tyle razy mieszkańcy mi zaufali, to może jeszcze ten jeden raz także zaufają. Największym ryzykiem i tym, co mnie w tej chwili jeszcze powstrzymuje, jest komisarz powoływany na 3 miesiące do czasów nowych wyborów, którego ustala partia rządząca. A ja jestem „totalną opozycją”, więc kogo nam „wrzucą” – nie wiemy. A to będzie przełom roku i trzeba będzie podejmować ważne dla miasta decyzje. My budżet przygotujemy, ale ktoś to musi przeprowadzić. Na logikę komisarz powinien wziąć sobie na pomocnika wiceprezydenta, który dobrze zna lokalne uwarunkowania. Jeśli uda się zatem dogadać w ten sposób, że ja odchodzę, ale miasto nie będzie narażone na jakieś straty związane z brakiem decyzyjności przez trzy miesiące, to wtedy wystartuję do senatu.

Tyle, że z pana politycznym zaangażowaniem takie rozmowy mogą być co najmniej kłopotliwe. Sam pan się określa mianem totalnej opozycji.

Ja nie prowadzę rozmów, mój zastępca je prowadzi. On nie należy do żadnej partii. Ja natomiast faktycznie jestem totalną opozycją z czego zresztą jestem dumny. Przy czym jestem totalną opozycją nie taką, jakiej wizerunek kreuje PiS i która jakoby z zasady neguje wszystko. Jestem totalną opozycją przeciwko totalnemu zawłaszczaniu i psuciu państwa.

Do kiedy pan sobie daje czas na podjęcie ostatecznej decyzji?

Do ostatniej chwili. Generalnie jestem zdecydowany, ale najważniejsze jest  miasto. Jeżeli pojawi się realne zagrożenie dla miasta, to odpuszczam. Mandat senatora to dla mnie żaden awans, to raczej wyzwanie, ryzyko i nowe kłopoty. Pieniądze będą mniejsze niż teraz zarabiam, mimo tego, że Kaczyński obniżył wynagrodzenia prezydentom miast. Ja mam w mieście spokój, wszystko jest poukładane i ten senat tak naprawdę osobiście do niczego mi nie jest potrzebny. Tyle, że od 17 lat jestem prezydentem i jestem już tym trochę znużony, na dodatek zrealizował wszystkie plany i obietnice. Chciałbym jakiejś odmiany, bo jeszcze czuję się na tyle na siłach, że mogę jeszcze w życiu trochę fajnych rzeczy zrobić. I jako urodzonemu wojownikowi trochę mi szkoda dożyć w spokoju starości w mieście, gdzie wszystko jest już poukładane.