O czym może marzyć prezydent miasta, w którym bezrobocie sięga 42%, i w którym niemal co druga rodzina jest pozbawiona środków do życia?

Nowa Sól początku XXI wieku, to brud, smród i ubóstwo. Jeszcze w latach 80-tych Nowa Sól była jednym z najbardziej uprzemysłowionych miast w Polsce, oczywiście przy stosunku liczby miejsc pracy do liczby mieszkańców. W socjalistycznych realiach to było miasto niemal wzorcowe. Zielone, zadbane, o którym śpiewano piosenki.*

U schyłku poprzedniego systemu w Nowej Soli działała silna Solidarność, która do końca nie chciała iść na jakiekolwiek ugody w negocjacjach z dyrekcjami największych zakładów przemysłowych. A Nowa Sól miała przemysł potężny. Kilkanaście dużych zakładów przemysłowych. „Odra” i „Dozamet” były liderami. Nowosolska Fabryka Nici „Odra”, której protoplastą była fabryka Gruschwitza powstała w 1817 roku, była największą fabryką produkującą nici w Europie, w której w szczytowym momencie pracowało blisko 5000 osób, głównie kobiet. Dolnośląskie Zakłady Metalurgiczne „Dozamet” kontynuowały odlewniczą tradycję powstałej w 1807 fabryki żeliwa …… W tej fabryce w jej rozkwicie pracowało blisko 5000 osób, głównie mężczyzn.

Socjalistyczna Nowa Sól kwitła. Liczba mieszkańców zbliżała się do 45 tysięcy i rosła.

Jednak transformacja ustrojowa wywróciła nowosolską gospodarkę do góry nogami. Fabryki zaczęły upadać jedna za drugą. Upadek Odry i Dozametu dopełnił dzieła. Związki zawodowe nie pozwoliły na restrukturyzację i zmniejszenie zatrudnienia. Te kolosy na glinianych nogach nie były w stanie wytrzymać konkurencji na wolnym rynku. Odra upadła całkowicie, DoZaMet bronił się do końca, choć też i z giganta zostały tylko strzępy.  W ciągu 2-3 lat pracę straciło ok. 10 tysięcy ludzi. „Odra” nie wytrzymała przy ogromnym przeroście zatrudnienia, konkurencji z chińskimi tanimi nićmi, które zalały polski rynek. W Dozamet z kolei mocno uderzyło odcięcie się od rynku byłych krajów Związku Radzieckiego, gdzie przede wszystkim trafiały nowosolskie produkty przemysłu odlewniczego.

Rok 2002. W mieście rządy kończy koalicja pod przywództwem SLD, na czele z prezydentem Tadeuszem Gabryelczykiem. Miasto jest szare, brudne, smutne. Nie ma nadziei. Ludzie ratują się, szukając pieniędzy przy produkcji krasnali. W połowie lat dziewięćdziesiątych w Nowej Soli działało blisko 300 producentów krasnali, które były produkowane w piwnicach, garażach, komórkach.

Było ciężko, bardzo ciężko.

Zbliżały się wybory samorządowe, pierwsze w historii, kiedy to prezydent był wybierany w bezpośrednich wyborach.

Wystartowałem i stało się. Zostałem prezydentem Nowej Soli. Był listopad 2002 roku.

Jako niedawny przedsiębiorca przyszedłem do Urzędu Miasta z nastawieniem wprowadzenia mechanizmów funkcjonowania podobnych jak w biznesie.

Uważałem, że Miasto to też gospodarstwo, to firma, w której może trochę inaczej zarabia się i wydaje  pieniądze, ale zawsze po gospodarsku, szanując każdą złotówkę, którą żeby wydać, najpierw trzeba zarobić.

Miałem wtedy wątpliwości co do przyszłości funkcjonowania specjalnych stref ekonomicznych. Nie było żadnej gwarancji, że Polska po wejściu do Unii Europejskiej będzie miała możliwości stosowania ulg podatkowych. Moi poprzednicy złożyli podpisy pod dokumentem objęcia 50 hektarów pól i łąk statusem specjalnej strefy ekonomicznej. Chwała im za to. Jednak tylko na podpisach się skończyło. Dalej na łąkach pasły krowy i kicały zające. Teren nie miał żadnego uzbrojenia i dróg dojazdowych.

W pierwszym roku sprawowania przeze mnie władzy w mieście, nie było zbyt wiele miejsca na inwencję twórczą, szczególnie przy fatalnych finansach miasta. Musiałam realizować budżet przygotowany przez poprzedników. Tam ani złotówki nie było zapisanej na uzbrojenie gruntów przemysłowych. Ale już w roku 2004 pieniądze znaleźliśmy i wystartowaliśmy z pierwszymi drogami i uzbrojeniem. Wtedy też zaczęliśmy w sposób desperacki poszukiwać inwestorów.

Nowa Sól, to miasto bez żadnego punktu zaczepienia. Jedynie z rzeką Odrą, co roku straszącą powodzią i drogą krajową przecinająca centrum miasta, w skutek ogromnego ruchu TIRów, drgały i pękały mury kamienic, a smród spalin dusił w gardle.

Zakopane ma Tatry, Sopot- Bałtyk, Świebodzin- skrzyżowanie szlaków komunikacyjnych północ-południe, Międzyrzecz- wojsko, Zielona Góra- województwo…, a Nowa Sól? Pustka.

Jedyną szansą dla miasta była i jest silna gospodarka. Przemysł, dzięki któremu miasto rozwijało się kwitło. Ale przemysłu już nie było. Co więc robić? Zacisnąć zęby i walczyć o jego odbudowę. Inwestor był naszym marzeniem. Ale skąd go wziąć? Ruszyliśmy więc w Polskę i nie tylko. Spotkania w Warszawie w Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych. Ruszyliśmy też do Niemiec, na jedne z największych targów nieruchomości i inwestycji w Europie- ExpoReal w Monachium. Przygotowane materiały, tłumaczenia, foldery, mapki… Zainteresowanie Europa Wschodnią- duże. Konkretów żadnych.

I przyszedł rok 2005. Odezwał się PAIIZ. -Macie 40 hektarów terenów inwestycyjnych? – Mamy. -No to przywieziemy wam inwestora. I zaczęła się walka o fabrykę Bridgestona, największego na świecie japońskiego producenta opon samochodowych.

Bridgeston.

Pojawiła się nadzieja, szansa na zrealizowanie marzeń. Robiliśmy wszystko co w naszej mocy, żeby spełnić oczekiwania inwestora. Pracowaliśmy, gotowi spełnić wszystkie oczekiwania inwestora. Potencjalnych lokalizacji w Polsce było kilkanaście. Potem kilka. Na końcu zostaliśmy tylko my. Byliśmy najlepsi w Polsce. Wiele miesięcy ciężkiej pracy przyniosło efekt. Odpowiedzieliśmy już chyba nie na setki,  ale na tysiące najbardziej szczegółowych pytań, takich choćby jak opady deszczu z ostatnich 100 lat. Mieliśmy wymarzoną inwestycję w zasięgu ręki. Inwestycję, która mogła rozwiązać w danym monecie wiele problemów miasta. Śniłem o wielkie fabryce, o nowej infrastrukturze, o setkach czy tysiącach miejsc pracy. Została tylko ta kropka nad „i”. Zbliżała się najważniejsza wizyta z zarządu Bridgestona, na czele z prezesem najpotężniejszej w swojej branży firmy na świecie. Serce biło coraz mocniej.

No i nadeszła wiekopomna chwila. Wiceprezes PAIIZU, z którym na co dzień przy tej inwestycji współpracowaliśmy, Sebastian Mikosz (późniejszy prezes LOTu), zapowiedział przylot na lotnisko w Babimoście specjalnego samolotu z całą delegacją dyrekcji Bridgestona na pokładzie. Emocje rosły.

Marzenia były bliskie spełnienia.

Rozpoczęliśmy przygotowania i dopinania wizyty na ostatni guzik.

ciąg dalszy nastąpi….

  • Nad Odrą, nad Odrą miasteczko przyszłości leży, tam chłopiec  dziewczyną….

O czym może marzyć prezydent miasta, w którym bezrobocie sięga 42%, i w którym niemal co druga rodzina jest pozbawiona środków do życia?

Nowa Sól początku XXI wieku, to brud, smród i ubóstwo. Jeszcze w latach 80-tych Nowa Sól była jednym z najbardziej uprzemysłowionych miast w Polsce, oczywiście przy stosunku liczby miejsc pracy do liczby mieszkańców. W socjalistycznych realiach to było miasto niemal wzorcowe. Zielone, zadbane, o którym śpiewano piosenki.*

U schyłku poprzedniego systemu w Nowej Soli działała silna Solidarność, która do końca nie chciała iść na jakiekolwiek ugody w negocjacjach z dyrekcjami największych zakładów przemysłowych. A Nowa Sól miała przemysł potężny. Kilkanaście dużych zakładów przemysłowych. „Odra” i „Dozamet” były liderami. Nowosolska Fabryka Nici „Odra”, której protoplastą była fabryka Gruschwitza powstała w 1817 roku, była największą fabryką produkującą nici w Europie, w której w szczytowym momencie pracowało blisko 5000 osób, głównie kobiet. Dolnośląskie Zakłady Metalurgiczne „Dozamet” kontynuowały odlewniczą tradycję powstałej w 1807 fabryki żeliwa …… W tej fabryce w jej rozkwicie pracowało blisko 5000 osób, głównie mężczyzn.

Socjalistyczna Nowa Sól kwitła. Liczba mieszkańców zbliżała się do 45 tysięcy i rosła.

Jednak transformacja ustrojowa wywróciła nowosolską gospodarkę do góry nogami. Fabryki zaczęły upadać jedna za drugą. Upadek Odry i Dozametu dopełnił dzieła. Związki zawodowe nie pozwoliły na restrukturyzację i zmniejszenie zatrudnienia. Te kolosy na glinianych nogach nie były w stanie wytrzymać konkurencji na wolnym rynku. Odra upadła całkowicie, DoZaMet bronił się do końca, choć też i z giganta zostały tylko strzępy.  W ciągu 2-3 lat pracę straciło ok. 10 tysięcy ludzi. „Odra” nie wytrzymała przy ogromnym przeroście zatrudnienia, konkurencji z chińskimi tanimi nićmi, które zalały polski rynek. W Dozamet z kolei mocno uderzyło odcięcie się od rynku byłych krajów Związku Radzieckiego, gdzie przede wszystkim trafiały nowosolskie produkty przemysłu odlewniczego.

Rok 2002. W mieście rządy kończy koalicja pod przywództwem SLD, na czele z prezydentem Tadeuszem Gabryelczykiem. Miasto jest szare, brudne, smutne. Nie ma nadziei. Ludzie ratują się, szukając pieniędzy przy produkcji krasnali. W połowie lat dziewięćdziesiątych w Nowej Soli działało blisko 300 producentów krasnali, które były produkowane w piwnicach, garażach, komórkach.

Było ciężko, bardzo ciężko.

Zbliżały się wybory samorządowe, pierwsze w historii, kiedy to prezydent był wybierany w bezpośrednich wyborach.

Wystartowałem i stało się. Zostałem prezydentem Nowej Soli. Był listopad 2002 roku.

Jako niedawny przedsiębiorca przyszedłem do Urzędu Miasta z nastawieniem wprowadzenia mechanizmów funkcjonowania podobnych jak w biznesie.

Uważałem, że Miasto to też gospodarstwo, to firma, w której może trochę inaczej zarabia się i wydaje  pieniądze, ale zawsze po gospodarsku, szanując każdą złotówkę, którą żeby wydać, najpierw trzeba zarobić.

Miałem wtedy wątpliwości co do przyszłości funkcjonowania specjalnych stref ekonomicznych. Nie było żadnej gwarancji, że Polska po wejściu do Unii Europejskiej będzie miała możliwości stosowania ulg podatkowych. Moi poprzednicy złożyli podpisy pod dokumentem objęcia 50 hektarów pól i łąk statusem specjalnej strefy ekonomicznej. Chwała im za to. Jednak tylko na podpisach się skończyło. Dalej na łąkach pasły krowy i kicały zające. Teren nie miał żadnego uzbrojenia i dróg dojazdowych.

W pierwszym roku sprawowania przeze mnie władzy w mieście, nie było zbyt wiele miejsca na inwencję twórczą, szczególnie przy fatalnych finansach miasta. Musiałam realizować budżet przygotowany przez poprzedników. Tam ani złotówki nie było zapisanej na uzbrojenie gruntów przemysłowych. Ale już w roku 2004 pieniądze znaleźliśmy i wystartowaliśmy z pierwszymi drogami i uzbrojeniem. Wtedy też zaczęliśmy w sposób desperacki poszukiwać inwestorów.

Nowa Sól, to miasto bez żadnego punktu zaczepienia. Jedynie z rzeką Odrą, co roku straszącą powodzią i drogą krajową przecinająca centrum miasta, w skutek ogromnego ruchu TIRów, drgały i pękały mury kamienic, a smród spalin dusił w gardle.

Zakopane ma Tatry, Sopot- Bałtyk, Świebodzin- skrzyżowanie szlaków komunikacyjnych północ-południe, Międzyrzecz- wojsko, Zielona Góra- województwo…, a Nowa Sól? Pustka.

Jedyną szansą dla miasta była i jest silna gospodarka. Przemysł, dzięki któremu miasto rozwijało się kwitło. Ale przemysłu już nie było. Co więc robić? Zacisnąć zęby i walczyć o jego odbudowę. Inwestor był naszym marzeniem. Ale skąd go wziąć? Ruszyliśmy więc w Polskę i nie tylko. Spotkania w Warszawie w Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych. Ruszyliśmy też do Niemiec, na jedne z największych targów nieruchomości i inwestycji w Europie- ExpoReal w Monachium. Przygotowane materiały, tłumaczenia, foldery, mapki… Zainteresowanie Europa Wschodnią- duże. Konkretów żadnych.

I przyszedł rok 2005. Odezwał się PAIIZ. -Macie 40 hektarów terenów inwestycyjnych? – Mamy. -No to przywieziemy wam inwestora. I zaczęła się walka o fabrykę Bridgestona, największego na świecie japońskiego producenta opon samochodowych.

Bridgeston.

Pojawiła się nadzieja, szansa na zrealizowanie marzeń. Robiliśmy wszystko co w naszej mocy, żeby spełnić oczekiwania inwestora. Pracowaliśmy, gotowi spełnić wszystkie oczekiwania inwestora. Potencjalnych lokalizacji w Polsce było kilkanaście. Potem kilka. Na końcu zostaliśmy tylko my. Byliśmy najlepsi w Polsce. Wiele miesięcy ciężkiej pracy przyniosło efekt. Odpowiedzieliśmy już chyba nie na setki,  ale na tysiące najbardziej szczegółowych pytań, takich choćby jak opady deszczu z ostatnich 100 lat. Mieliśmy wymarzoną inwestycję w zasięgu ręki. Inwestycję, która mogła rozwiązać w danym monecie wiele problemów miasta. Śniłem o wielkie fabryce, o nowej infrastrukturze, o setkach czy tysiącach miejsc pracy. Została tylko ta kropka nad „i”. Zbliżała się najważniejsza wizyta z zarządu Bridgestona, na czele z prezesem najpotężniejszej w swojej branży firmy na świecie. Serce biło coraz mocniej.

No i nadeszła wiekopomna chwila. Wiceprezes PAIIZU, z którym na co dzień przy tej inwestycji współpracowaliśmy, Sebastian Mikosz (późniejszy prezes LOTu), zapowiedział przylot na lotnisko w Babimoście specjalnego samolotu z całą delegacją dyrekcji Bridgestona na pokładzie. Emocje rosły.

Marzenia były bliskie spełnienia.

Rozpoczęliśmy przygotowania i dopinania wizyty na ostatni guzik.

ciąg dalszy nastąpi….

  • Nad Odrą, nad Odrą miasteczko przyszłości leży, tam chłopiec  dziewczyną….